Gość miesiąca

Małgorzata Moczyńska

Prezydent Klastra Europy Wschodniej w grupie Alfa Laval oraz dyrektor generalna Alfa Laval Polska, Ukraina, Kraje Bałtyckie. Z Alfa Laval związana od 24 lat, obecnie odpowiada za rozwój biznesu w 25 krajach Europy wschodniej. Z wykształcenia Technolog Żywności, ale wiedzę swoja poszerzała na wielu międzynarodowych uczelniach między innymi Bournemouth University , Ashridge Business School oraz studiach podyplomowych z zakresu psychologii zarządzania, coachingu oraz zarządzania strategicznego. Uczestniczy jako mentor w wielu programach rozwojowych dla młodych menagerów. Odpowiada za globalne projekty budowy strategii sprzedaży oraz struktur sprzedażowych w firmie.

Rozmawiała Zofia Kociołek-Sztec

Pierwsze skojarzenie, jakie mam po poznaniu pani historii to serial „Doktor Queen”. Generalnie: ambitna kobieta przedziera się przez świat pozornie męskiego biznesu, bo czuje w sobie pokłady niespożytej energii i wręcz powołanie do tego, by zrobić coś wielkiego. Patrząc na pani karierę to możliwości powoli się wyczerpują, bo chyba niewiele dalej i wyżej się da…? :-)

Aż tak to chyba nie. Największe wyzwanie „zawsze przede mną”, a nie za mną, ale faktycznie – fałszywą skromnością byłoby udawanie, że moja praca i stanowisko, które obecnie zajmuję są oczywistością i czymś powszechnym.

No właśnie. Jest Pani general menagerem w prawdopodobnie najmniej kobiecej branży czy firmie jaką można sobie wyobrazić. Alfa Laval, czyli produkcja maszyn dla, m.in. przemysłu ciężkiego czy energetyki. Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale: jak to się w ogóle stało? Pytam, bo po prostu trudno mi uwierzyć, że jakakolwiek kobieta marzy żeby się czymś podobnym zajmować.

Cóż. W Alfa Laval pracuję całe moje zawodowe życie. Przyszłam tu zaraz po studiach z inżynierii przemysłowej, ale oczywiście kiedy zatrudniono mnie na stanowisku inżyniera sprzedaży nie miałam nawet cienia podejrzeń, że za jakiś czas będę na samej górze tej organizacji. I to nie dlatego, że brakowało mi śmiałości, ale kto normalny przychodzi do dużej firmy na stanowisko specjalistyczne z przekonaniem, że dojdzie do szczebla zarządu? Cieszyłam się, że będę pracować dla marki, która miała już ugruntowaną pozycję i chciałam wyciągnąć z tego ile się da w kwestii doświadczenia, nabrania biznesowej ogłady i tyle. I faktycznie - wyciągnęłam ile się dało.  Z tym, że oczywiście skłamałabym gdybym powiedziała, że było łatwo, lekko i przyjemnie, choć z drugiej strony od samego początku miałam ogromne szczęście do ludzi, a mam wrażenie, że bez tego nawet najbardziej ambitna czy solidna osoba daleko nie zajdzie. Mam sentyment do tamtych czasów, ale musiałam też mocno zaciskać zęby. Pomijam fakt, że robiłam rocznie tysiące kilometrów samochodem jeżdżąc po mleczarniach. Przyznam, że wówczas przebicie się wśród właścicieli mleczarni, będących oczywiście mężczyznami graniczyło wręcz z cudem. Jako kobieta automatycznie nie wzbudzałam ich zaufania. Właściwie to ich rozumiałam, bo nie było to związane z ich złą wolą tylko kulturą i pewnym ustalonym ładem społecznym. Gdy zaczynałam w tej branży, podziały na „męskie” i „damskie” zawody były jednak mocno zarysowane. Byłam jednak mocno zdeterminowana i skupiałam się na tym, by panowie przede wszystkim widzieli we mnie eksperta branży. Dlatego mnóstwo swojego prywatnego czasu spędzałam na uczeniu się – o technologii, produktach, przemyśle mleczarskim. Wiedziałam, że nie mogę wykazać się niewiedzą, że wystarczy jedno potknięcie i wizerunek, który mozolnie budowałam, cegiełka po cegiełce, runie. Ale też wiedziałam, że to, że nie dam się zagiąć nie wystarczy. Ja musiałam ich wręcz zaskakiwać wiedzą, obeznaniem, swobodą wypowiadania się na tematy z „ich” świata. Musiałam pokazać, że możemy sobie rozmawiać jak równy z równym, że mogą mi zaufać, że jestem dla nich wiarygodnym ekspertem. Czy mi się udało? Tak. Czy spędziłam nad tym o wiele więcej czasu niż moi koledzy? Tak. Czy mam z tym problem? Absolutnie nie. Wiedziałam, że jako kobiecie będzie mi trudniej na początku, ale zamiast krzyczeć na temat niesprawiedliwości społecznej, stereotypach i innych tego typu zjawiskach po prostu siedziałam nad książkami po pracy i się uczyłam. Wiedziałam, że na koniec dnia mi się to opłaci. Faktycznie się opłaciło i to szybko, bo cztery lata później.

Rozumiem, że wtedy właśnie ktoś rzucił kamyczkiem, który wywołał efekt lawinowy w pani karierze?

Można tak powiedzieć. A co więcej rzeczywiście to była konkretna osoba, bo tu już jednak mocno zadziałało to o czym mówiłam, czyli moje szczęście do ludzi. Przez długie lata polski oddział Alfa Laval był zarządzany przez obcokrajowców. To się zmieniło w 2002 roku, kiedy za sterami pierwszy raz stanął polski dyrektor, który od samego początku podkreślał, że dla niego kluczowymi wartościami, którymi powinni wyróżniać się jego pracownicy to kompetencja i zaangażowanie. A właśnie to moje „przebijanie się” przez te mleczarnie a później budowanie struktury kanałów sprzedaży, wymuszało ponadprzeciętne zaangażowanie i nieustanne podnoszenie kompetencji. Ale tak czy inaczej było szokiem – zarówno dla mnie, jak i kolegów po fachu – że nowy dyrektor po miesiącu urzędowania zaproponował mi objęcie stanowiska szefa działu urządzeń do przemysłu spożywczego. Dla mnie była to oczywiście miła niespodzianka, ale dla wielu okazała się gorzką pigułką do przełknięcia. I to nawet niespecjalnie chodziło o moją wiedzę, bo to było trudne do zweryfikowania, ale wciąż uchodziłam w firmie za „świeżaka”, bo miałam krótszy staż pracy niż wielu kolegów na podobnych stanowiskach. Momentami było naprawdę nieprzyjemnie, bo wręcz odradzano mojemu szefowi takie posunięcie i praktycznie wszyscy byli przeciwni jego decyzji, ale to był człowiek z ogromną klasą i po prostu dał mi szansę. Ja mimo braku sprzyjającego klimatu zdecydowałam się podjąć wyzwanie i spróbować wykorzystać je najlepiej jak się da. I wtedy kolejny raz życie mnie zaskoczyło. Okazało się, że jestem w ciąży. Czułam się jak w jakimś matrixie, bo przecież to się nie mogło zdarzyć. I w moim wypadku faktycznie nie mogło, bo kolejni lekarze rozkładali ręce, kiedy przez ostatnie lata staraliśmy się z mężem o dziecko więc odpuściłam temat obiecując sobie, że na łez otarcie będę mogła się skupić na karierze. Tak czy inaczej w ciążę faktycznie zaszłam i musiałam się z tym zmierzyć. Punkt pierwszy – powiedzieć dyrektorowi, który postawił na mnie wszystko, ze swoim honorem włącznie, że Małgosia, którą awansował wbrew opinii całej firmy jest w ciąży. Już widziałam te triumfujące uśmieszki i teatralne szepty. W mojej głowie piętrzyły się jakieś dramatyczne wizje więc postanowiłam, że za wszelką cenę udowodnię sobie, ale przede wszystkim ludziom, że decyzja o moim awansie nie była kulą w płot. I cena faktycznie mogła być bardzo wysoka, bo w połowie ciąży wylądowałam w szpitalu na trzy miesiące. Lekarze kazali mi leżeć więc kazałam sobie przywieźć komputer, telefon i pracowałam dalej. I uwaga, tu ważna rzecz: proszę nie brać ze mnie przykładu. Byłam nieodpowiedzialna, to co robiłam było po prostu głupie i sama nie wiem co ja sobie wtedy myślałam. Ale w głowie miałam tylko to, że zawiodłam człowieka, który postawił na mnie, choć on nigdy nie dał mi nawet do zrozumienia, że żałuje swojej decyzji albo że ta „cudowna” ciąża to może jednak nie wcale taka niespodzianka. Urodziłam w 34 tygodniu ciąży. Mojej córce nikt nie dawał większych szans na przeżycie, ale ona okazała się twardzielką i dość szybko wypisali nas do domu, a ja wróciłam do pracy po trzech miesiącach, już na pełnych obrotach.

Brzmi to wszystko trochę absurdalnie, aczkolwiek nie brak mi zrozumienia dla tych wracających wyrzutów sumienia: „ktoś na mnie postawił, a ja czuję, że zawiodłam”. Rozumiem, że tak krótki macierzyński i praca w sytuacji zagrożonej ciąży to była trochę taka „spłata kredytu zaufania”. Czy to się opłaciło?

Na szczęście tak, bo jak już wspomniałam – wszystko się dobrze skończyło, a ja dodatkowo „obroniłam” decyzję dyrektora. Na przestrzeni czterech lat, od momentu kiedy zostałam szefem działu, udało mi się wspólnie z zespołem znacząco zwiększyć obroty. Czułam, że jestem na fali, uporządkowałam sobie dużo w głowie, dojrzałam i jako kobieta i jako menedżer. I w 2005 roku kolejna bomba. Dyrektor generalny ogłosił, że odchodzi na emeryturę. Zaraz po tym odwiedziło nas szefostwo ze Szwecji i kilkoro z nas zaprosiło – jak to ujęli – na assesment dla menedżerów. Niczego nie podejrzewając wzięłam w nim udział, a następnie dowiedziałam się, że to była rekrutacja na dyrektora generalnego i to nie tylko na Polskę, ale i na kraje bałtyckie: Litwę, Łotwę i Estonię. I ja tę rekrutację wygrałam. Okazało się później, że o wyborze mnie zdecydowało jedno pytanie, „co byś zrobiła gdyby zaproponowano ci stanowisko GM” ja nie odpowiedziałam czegoś w stylu „nie wiem, bo to ogromna odpowiedzialność, nie wiem czy podołam itd.”. Ja odpowiedziałam, że potraktowałabym to jako kolejne wyzwanie i zrobiłabym wszystko, żeby rozwijać firmę oraz pracującej w niej ludzi. Później dowiedziałam się, że to właśnie nastawienie okazało się przepustką do stanowiska GM-a, mimo że byłam najmłodsza z grona rekrutowanych. Miałam zaledwie 30 lat i byłam jedyną kobietą, co dla mnie oczywiście nie miało znaczenia, ale myślę, że dla reszty owszem. Czy czułam się gotowa na taki ruch w karierze? Pewnie nie, ale z drugiej strony mam takie przekonanie w sobie, że na takie rzeczy nigdy się nie jest gotowym. Nie ma to nic wspólnego z amatorszczyzną, byciem lekkoduchem. Po prostu: życie rzuca nas na głęboką wodę, a to co możemy zrobić to wykorzystać wszystkie znane techniki pływania i działać. Pomyślałam sobie, że skoro inni są przekonani, że jestem na tyle dobra żeby przynajmniej dać mi szansę to nie ma powodu żebym ja o sobie myślała gorzej. I przyjęłam tę pracę.  Od stycznia 2006 roku zostałam dyrektorem generalnym. 

Była pani wówczas drugą na świecie kobietą na wyższym stanowisku kierowniczym w Alfa Laval?

Nie jest to chlubne wyróżnienie, zwłaszcza dla firmy, ale rzeczywiście tak było. Wiedziałam, że żadnego z kolejnych stanowisk nie dostałam dlatego, że jestem kobietą, ale ze względu na moje kompetencje. Z resztą dumnie mogę powiedzieć, że w ciągu pierwszych trzech lat na stanowisku dyrektora generalnego znacznie zwiększyłam zarówno obroty jak i zyskowność spółki. 

Brzmi to po prostu kosmicznie. Proszę nie brać tego do siebie, bo po prostu wygląda to z zewnątrz na coś, co częściej zdarza się w filmach amerykańskich niż prawdziwym życiu. Jak się wobec tego dubluje wartość – i tak już świetnie funkcjonującej – firmy?

Tu nie ma żadnej magii. Jest oczywiście sporo szczęścia – chociażby do ludzi, o czym już wspomniałam, ale przede wszystkim jest bardzo dużo uważności i koncentracja na tym, czego brakuje? Co można poprawić, co działa rewelacyjnie i dlaczego? Nie mam poczucia, żeby moje działania były na miarę wynalezienia prochu. Bardzo dużo czasu i zaangażowania postawiłam na szkolenia i na budowanie zespołów, opracowywanie strategii. Ogromną wartością dla mnie jest zaufanie i ja mam to szczęście, że mam zespół któremu mogę ufać w 100%. Nasze zasady są bardzo proste: szczerość, otwartość i zaufanie. To są może slogany, ale bardzo ważne w osiąganiu sukcesów. Błędy popełnia każdy, ale kiedy umiemy jako zespół nad nimi się pochylić, wyciągnąć lekcję, to zawsze wspólnie znajdziemy rozwiązanie.

I wtedy poczuła pani, że może jeszcze więcej? :-) Niczym Napoleon otworzyła pani mapę świata, pokazała palcem na Europę Wschodnią i stwierdziła „o, tu bym jeszcze mogła podziałać”?

Nie do końca takie było moje rozumowanie. :-) Ja po prostu niezależnie od tego na jakim jestem stanowisku robię swoje na 150%. Nie rozglądam się dookoła, nie patrzę w górę. Nie wiem czy takie podejście każdemu otworzy drogę do awansów, nie chcę tego sprzedawać jako przepisu na sukces – po prostu mówię, jak to u mnie działa. Wykazuję dużą elastyczność na zmiany, jestem otwarta na nowe wyzwania i wiedzę. Wyjątkowym rokiem strategicznych działań był 2017. To był czas prawdziwej rewolucji w strukturze organizacji. Rozpoczęliśmy silną ekspansję na Europę Wschodnią, cały świat podzieliliśmy na osiem klastrów i do odpowiedzialności za każdy z nich wyznaczony został prezydent klastra. Ja zostałam jednym z nich, pozostając jednocześnie dyrektorem generalnym na Polskę, Ukrainę i kraje bałtyckie. Nowa organizacja sprawia, że ostatnie 5 lat to dla mnie bardzo intensywny czas, ale jednocześnie bardzo udany okres. Klaster Europy Wschodniej, za który jestem odpowiedzialna przez ostatnie lata odnotował bardzo dobre, wręcz rekordowe wyniki, nawet w pandemii COVID-19, czyli poniekąd wbrew rynkowym trendom.

Pewnie nie będę jedyną osobą, która odruchowo zadaje pytanie: ale jak to się pani w ogóle udało?

To prawda, że wiele osób interesuje, w jaki sposób mój klaster odniósł tak wyraźny sukces. Nie będzie bardzo odkrywcze co teraz powiem, bo po prostu do całej sytuacji podeszłam metodycznie i zdroworozsądkowo. Punkt pierwszy: spojrzałam na mapę.  A tak na serio – doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli nie zawalczymy o duże rynki, nie ma szans żebyśmy jako klaster mieli zadowalające wyniki. Skoncentrowałam się więc na regionach z największymi i najszybszymi potencjałami wzrostu. Podeszłam do tematu „po gospodarsku” choć zdaję sobie sprawę, że moje działanie przez wielu mogłoby zostać różnie ocenione. Przede wszystkim znów postawiłam na zbudowanie międzynarodowego zespołu, któremu mogłabym ufać tak samo, jak do tej pory lokalnemu. To wymagało ode mnie oczywiście poświęcania bardzo dużo czasu fizycznie; nie było tygodnia, w którym nie byłabym w samolocie, na kilka dni poza domem, spotykając się z pracownikami, ale też z klientami z różnych obszarów Europy. W końcu zrealizowałam plan i dziś na czele podległych mi spółek w Europie Wschodniej mamy kompetentnych, doświadczonych i nastawionych na realizację celów dyrektorów. Już jako zespół postawiliśmy mocno na szkolenia, coaching, rozwój marketingu strategicznego i widzimy, że to były dobre decyzje. Czas pandemii był dużym wyzwaniem, myślę, że dla wszystkich firm. Reagowaliśmy na bieżąco, pracowaliśmy w poczuciu pełnego zaufania, podejmowaliśmy decyzje w zależności od zmieniających się okoliczności. Byliśmy bardzo elastyczni. To bardzo pomogło nam w stworzeniu naprawdę świetnego teamu. Nikt z współpracowników nie chciał nawet słyszeć o pójściu na Home Office, bo wszyscy czuliśmy, że to jest nasz czas.

Chciałabym jeszcze wrócić na chwilę do kwestii kobiet(y) w firmie, która prowadzi biznes jednak bardziej „męski” – przynajmniej jeśli spojrzeć przez pryzmat stereotypów. Czy pani kariera w Alfa Laval przyczyniła się do jakiś zmian w tym obszarze?

Mam nadzieję, że nie tylko się przyczyniła, ale że jeszcze dużo dobrego w tym kierunku uda mi się zdziałać. Na pewno jednym z priorytetów jest wzmacnianie pewności siebie i motywacji kobiet w naszej branży. Pamiętam, że u nas w firmie dział HR w pewnym momencie wdrożył program, który miał na celu właśnie rozwijanie kompetencji wśród kobiet po to, by miały możliwość awansu.  Początkowo zadałam sobie pytanie: „czy kobiety wymagają jakiegoś szczególnego podejścia, żeby móc rozwijać swoją karierę? Ale w sumie okazało się, że jednak program jest potrzebny nie dlatego, że kobiety radzą sobie biznesowo gorzej od mężczyzn tylko zwyczajnie nie wierzyły, że mogą awansować. Więc chodziło tak naprawdę o to, żeby odblokować w nich wiarę w siebie. Od kilku lat jestem również mentorem kobiet z całego świata, zatrudnionych w ramach struktur w Alfa Laval. I przyznam, że jest to dla mnie nie mniej ważne niż moja działalność związana z biznesem. Jako mentor współpracuję również młodymi menadżerami z Azji , którzy docelowo mają potencjał na bycie zarządzającymi w strukturach międzynarodowych. Na przykład, mam pod swoją opieką kobietę z Tajwanu, której pomagam uwierzyć w siebie i swoje możliwości, czasem często mając jako „przeciwnika” kulturę, w jakiej wyrosła. Kocham obserwować ich metamorfozy, być ich częścią. Kocham to poczucie dawania wędki, a nie wręczania złowionej ryby. Poza tym jestem orędowniczką walki o równe zarobki dla kobiet. Uznaję to poniekąd za moją misję więc cieszę się, że towarzyszę moim podopiecznym w ich ścieżce na szczyt kariery. Odkryłam ponadto, że bycie mentorem daje możliwość przejrzenia się w czyichś oczach, a to niesamowite i bezcenne doświadczenie, chociaż czasami trudne do przyjęcia.

Jak pani myśli – co w pani jako mentorce cenią najbardziej pani podopieczne? Co sprawia, że to są programy, które przynoszą spodziewane efekty?

Dobre pytanie co cenią. Tego mogę się jedynie domyślać, ale jest spora szansa, że to będą te same wartości, na które ja stawiam, czyli szczerość, otwartość i autentyczność. Zawsze mam w tyle głowy, że na wizytówce mogę mieć napisane absolutnie wszystko i dla wielu osób będzie to bez znaczenia, bo definiuje mnie tylko to, jakim jestem człowiekiem. I to nie jest tak, że urodziłam się z talentem do bycia wymarzonym mentorem. Wcale nie. Całe lata spędziłam na tym, żeby zgłębiać psychologię zarządzania, przeszłam przez kilka programów coachingowych, włożyłam w to, co robię mnóstwo ciężkiej pracy. Nie wspomnę o tym, że bardzo dużo czasu zajęło mi nauczenie się ważnej i bardzo trudnej cechy, czyli… słuchania. W tym pomógł mi akurat mój coach, który zawsze powtarzał: mówisz to, co już wiesz, a gdybyś posłuchała, to może nauczyłabyś się czegoś nowego. Niby prosta i oczywista sprawa, ale nie oczywista dla wielu menadżerów.

A czy karierowo doszła już pani „do końca”? Czy teraz pora na czas dla siebie i rodziny czy wyzwania biznesowe dalej wołają?

Nie wiem czy kiedykolwiek dojdę do takiego końca, bo biznes to mój żywioł. Co do rodziny – choć nie stanowimy tradycyjnego modelu, nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego układu ani lepszych relacji. Mam świadomość, że z córką łączy mnie szczególna, przyjacielska więź. Ufamy sobie, rozmawiamy szczerze o wszystkim, uwielbiamy wspólnie spędzać czas. Właściwie nie pamiętam żebyśmy kiedykolwiek z mężem byli na wakacjach sami, bez niej. Mąż? To mój najlepszy przyjaciel, mój bufor i bezpieczna zatoka, do której zawijam tak często, jak tylko się da. Mimo tego, że sam pracuje na wysokim stanowisku, zawsze mogę na niego liczyć jako partnera w codziennych prozaicznych obowiązkach. Raz tylko tupnął nogą jak dostałam propozycję zostania szefową ogromnej spółki nordyckiej i w sumie w ten sposób pomógł mi w podjęciu decyzji, że tym razem stawiam na rodzinę. To rzeczywiście nie był dobry czas na kolejne wyzwania, bo córka zdawała maturę, wybierała studia, ja musiałabym się przeprowadzić – sama lub z mężem. Nie była to jednak decyzja, która mnie jakoś specjalnie zabolała, bo wiem, że nie było w niej nic ostatecznego.  :-)

A gdybym poprosiła na koniec o jakąś radę dla siebie i innych kobiet, które są na jakimś etapie swojej kariery i chciałyby sięgnąć po więcej?

Powiedziałabym po prostu: uwierz w siebie. Brzmi trochę banalnie, ale bez tego nawet najcięższa praca nie przyniesie wymiernych efektów. Nie ma naprawdę żadnego obiektywnego powodu, dla którego miałabyś się nie wybić, jeśli odpowiednio rozwijasz swoje kompetencje. Nie zastanawiaj się nad tym, czy sobie poradzisz, że może ktoś inny byłby lepszy. Prawda jest taka, że prawie zawsze znajdzie się w końcu ktoś lepszy, bo tak jest świat skonstruowany. Skoncentruj się na sobie, rozwoju, zdobywaniu wiedzy. Bądź wystarczająco dobra w danej sytuacji, myśl pozytywnie i bądź sobą. Nie udawaj kogoś kim nie jesteś, bo to prędzej czy później wyjdzie. Nawet jeśli później to prawdopodobnie w najmniej odpowiedniej sytuacji. :-) Powodzenia!