Joanna Szczegielniak
Rozmawia Zofia Kociołek-Sztec
Jesteś szefową sześciu zespołów – polskich i zagranicznych, pracujesz kilkanaście godzin na dobę. Jednocześnie jesteś szczęśliwą żoną i dumną mamą dwóch synów. Tryskasz energią, świetnie wyglądasz, sprawiasz wrażenie osoby zadowolonej z tego jak wygląda Twoje życie. To tak się w ogóle da?
Dziękuję :) Rzeczywiście cieszę się z tego jak ułożyłam swoje życie zawodowo-rodzinne, co nie zmienia faktu, że nie zawsze jest kolorowo. Ostatni rok jest w ogóle zupełnie inny od poprzednich, bo pandemia, pracujemy zdalnie, ale w tej wyjątkowej sytuacji bardzo doceniam, że jestem z rodziną, a nie tylko gościem we własnym domu.
Innymi słowy – bywało różnie?
Ostatnie dwa lata przed covidem to był totalny kosmos i nie boję się użyć tego określenia. W 2018 roku podjęłam najtrudniejszą w moim życiu decyzję zawodową, porzucając stabilną pracę na rzecz wyzwania w postaci zarządzania zespołami w trzech lokalizacjach w w Polsce: we Wrocławiu, Poznaniu i Warszawie. Od tego momentu czułam się jakbym wsiadła na prawdziwy roller-coaster. Nie było mnie w domu cztery dni w tygodniu. Często bywało tak, że wracałam po północy, kładłam się do łóżka z perspektywą pobudki o 3:50 i kolejnego lotu czy podróży. Samym tylko samochodem robiłam rocznie 35 000 kilometrów. Wyszłoby znacznie więcej, ale do Warszawy latałam samolotem.
Brzmi ambitnie nawet dla osoby, która nie ma żadnych zobowiązań rodzinnych. Ty masz męża, dzieci, psa, dom. Jak to się stało, że zdecydowałaś się na taki skok na głęboką wodę?
Zaczęło się w sumie od kryzysu zawodowego, jaki przechodziłam. Nie akceptowałam sytuacji, w której się znalazłam. Uznałam, że najlepsze co mogę zrobić to po prostu z kimś to przegadać, złapać inną perspektywę – odartą z tej emocjonalnej warstwy, chłodniejszą. I rzeczywiście, perspektywę złapałam zupełnie inną – na tyle inną, że w trakcie mentoringu doszłam do wniosku, że pora na kolejny krok w karierze. Że wcale nie chcę pracować tu gdzie jestem, że to co rzeczywiście mnie kręci to potencjalny skok na głęboką wodę, choć muszę podkreślić, że decyzja o zmianie nie miała w sobie nic spontanicznego. To były godziny refleksji, porządna praca podczas sesji - również merytoryczna, bo znalazłam coacha, który nie tylko ma doświadczenie w bankowości, ale również podobny do mojego system wartości, a więc doskonale rozumiał moje dylematy. Potrzebowałam krytycznego spojrzenia na sytuację, ale i na siebie samą. To był też dobry moment w moim życiu, bo mając jako-tako odchowane dzieci (7 i 10 lat) poczułam, że mogę pomyśleć o dodatkowych wyzwaniach. Dzięki mentoringowi i ogromnemu wsparciu rodziny – zwłaszcza męża - odważyłam się spojrzeć w inną stronę. Początkowo nieśmiało, ale z czasem z coraz większą pewnością. Dojrzewałam do decyzji stopniowo, ale ten wybór – choć wcale niełatwy i brzemienny w skutkach – był w pełni świadomy. Ułatwieniem w podjęciu decyzji był też fakt, że znałam swojego przyszłego szefa. Wiedziałam, że to osoba niezwykle wymagająca, ale jednocześnie będąca świetnym liderem i tak po prostu super człowiekiem więc była ogromna szansa na to, że będzie nam się ze sobą dobrze współpracowało.
Chciałabym jeszcze dopytać o ten mentoring. Jak rozumiem pomógł Ci w podjęciu ważnej decyzji, ale co zyskałaś na nim Ty jako Ty?
Na pewno mam zdecydowanie większą i pogłębioną samoświadomość. Nabrałam też odwagi, co pewnie wiąże się jakoś z tym pierwszym. Oprócz tego samo to, że zbudowałam wieloletnią już relację z coachem czy mentorem, z którym w pełnym zaufaniu i zrozumieniu mogę przegadywać ważne dla mnie decyzje, dylematy czy po prostu istotne kwestie, jest dla mnie nie do przecenienia.
Nie miałaś dylematów stawiając na karierę kosztem życia rodzinnego?
Oczywiście, że miałam. Co więcej – mam je do dzisiaj i chciałabym spędzać z z rodziną i przyjaciółmi znacznie więcej czasu. Kombinowałam jak mogłam. Ustawiałam podróże tak żeby wrócić do domu w piątek, nawet bardzo późno, ale żebyśmy mieli dla siebie weekendy. To dla mnie ważne, bo często w soboty wcześnie rano jeździmy z moim młodszym synem na zawody szermiercze. Bardzo go z resztą wspieram w karierze sportowca, pewnie dlatego, że dawniej jako zawodniczka klubu strzelectwa sportowego marzyłam o wyjeździe na olimpiadę, a przede wszystkim o wzięciu udziału w paradzie wokół stadionu podczas ceremonii otwarcia. Inna sprawa, że bywały takie momenty, gdzie naprawdę byłam bliska wycofania się z projektu, bo młodszy syn zaczął mieć problemy zdrowotne, jak się później okazało – prawdopodobnie na tle stresu związanego z moją permanentną nieobecnością. Dla mnie jako matki był to potężny cios i gdyby nie ogromne wsparcie mojego męża oraz reszty rodziny, nie wiem czy nie zawróciłabym z obranej drogi. Dziś synowie też się czasem buntują, że – przykładowo - znowu mam telekonferencję wieczorem, ale na koniec i tak słyszę od nich „mamo, rób tak żebyś była szczęśliwa”. Są naprawdę cudowni.
To co w takim razie zdecydowało ostatecznie o tym, że wybrałaś tak intensywne zawodowo życie, wymagające przecież wielu wyrzeczeń? Coś mi mówi, że nie chodzi tylko o satysfakcję i bycie na „speedzie”?
To prawda że uwielbiam moją pracę, bo czerpię z niej dużo osobistej radości, ale oprócz tego czuję, że robię coś naprawdę ważnego, potrzebnego i uczciwego. Moim zadaniem jest uświadamiać ludzi w zakresie tego jak działa skomplikowany przecież system bankowy, z czego wynikają opłaty i co ważne przez pewien czas moim zdaniem było edukowanie klientów w zakresie unikania opłat. Czyli z efektów mojej pracy ktoś czerpie realną korzyść, a to z kolei jest zgodne z moimi wartościami, bo ja po prostu chcę być fair w stosunku do ludzi i robić coś, co z ich punktu widzenia jest po prostu istotne. Ważne jest też dla mnie to, że jako kobieta wspieram inne kobiety: stawiam pierwsze kroki jako mentor, ale na co dzień mam dobrą perspektywę żeby dostrzec różne talenty wśród ludzi i chętnie przykładam rękę do tego, by ich kariera nabrała tempa.
Co z perspektywy ostatnich lat doradziłabyś Aśce, Zośce czy jakiejkolwiek innej kobiecie stojącej przed dylematem: kariera „na całego” czy „work-life balance” (balance przez duże „B”)?
Myślę, że to bardzo indywidualna sprawa, bo każda z nas ma inne potrzeby i pomysł na siebie. Ja sama również nie wiem czy za dziesięć lat, spoglądając za siebie, uznam, że to była dobra decyzja. Żeby jednak nie pozostawić pytania bez odpowiedzi powiem tak: doradzam trzymać się dobrych i mądrych ludzi, a przede wszystkim wziąć sprawy we własne ręce. Nie dać się przypadkowi, słuchać swojej intuicji, mierzyć się z różnymi tematami i samą sobą, korzystać z profesjonalnego wsparcia – oczywiście na ile jest to możliwe. Uważam też, że to całkiem normalne, że czasem mam dylemat czy dobrze postąpiłam, że czasem się źle czuję z tym jak wygląda moje życie. Daję sobie do tego prawo, bo nic nie jest czarno-białe. Dobrze jest też poznać siebie, swoje prawdziwe oczekiwania. Ja odkryłam, że moja praca musi mnie „kręcić”, bo inaczej się wypalam i potrzebuję zmiany. Jeśli natomiast chodzi o stricte zawodową poradę: mam taką praktykę, że przed ważnym projektem umawiam się sama ze sobą na jakiś określony okres czasu, podczas którego pozwalam sobie na zawodowy „sprint”, czyli zaciskanie zębów, zintensyfikowany wysiłek, skoncentrowanie się na maksa na pracy, często niestety kosztem życia prywatnego. Wszystko po to żeby osiągnąć stabilizację w ramach prowadzonego projektu. Wtedy mogę trochę zwolnić, wrócić na spokojniejsze tory i dzielić czas pomiędzy pracę a rodzinę z mniejszą szkodą dla tej ostatniej. Oczywiście im projekt trudniejszy tym ten margines czasu jest dłuższy, ale może też się tak przecież zdarzyć, że pomimo wysiłków nie uda się poukładać pracy tak jak to sobie zaplanowałam. Wtedy wiem, że pora na zmianę, bo to nie było dla mnie. Innymi słowy: daję sobie szansę, ale nie pozwalam by działo się to za wszelką cenę.